Twoja przeglądarka ma wyłączoną obsługę JavaScript.
Do poprawnego działania strony wymagana jest włączona obsługa JavaScript, bez niej nie obejrzysz odcinków ani nie dodasz odcinka do listy, itp.
Wielokulturowe Warszawskie Street Party to festiwal uliczny wszystkich mieszkańców Warszawy, których różnorodne pochodzenie składa się na barwną mozaikę kulturową, często niedostrzeganą czy niedocenianą w codziennym pośpiechu. Jego celem jest promocja wielokulturowości poprzez wspólną, radosną zabawę.
Biorąc pod uwagę moje zainteresowanie tego typu imprezami, bardzo chętnie udałam się na ulicę Krakowskie Przedmieście 30.08. Miało to być zwieńczenie tegorocznych wakacji. Cała uroczystość rozpoczynała się o 13:00, a kończyła około 22. Zjawiłam się na miejscu około godz. 16 i nie zabawiłam długo. Teraz mogę tylko powiedzieć - niestety.
Na pierwszy rzut oka byłam zdziwiona liczną obecnością Warszawiaków. Byli tam zarówno biali ludzie, jak i Azjaci oraz Czarnoskórzy. Wszyscy uśmiechnięci, zadowoleni. Wywarło to na mnie bardzo pozytywne wrażenie.
Na początku myślałam, że zbyt duży obszar został wyznaczony na organizację imprezy. Jednak po przybyciu tam przekonałam się na własne oczy, że był to błędny wniosek. Stoisk było bez liku, (organizatorzy przewidzieli około 80) więc każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Przeważały jednak Indie i wszelkie afrykańskie państwa. Stoisk zachodnio-azjatyckich było jak na lekarstwo, ku memu rozczarowaniu.
4 sceny, rozmieszczone praktycznie na krańcach wyznaczonych ulic, wystarczyły zupełnie. Jedna z nich była dość prowizoryczna, bo stanowiła ją naczepa ciężarówki.
Można było usłyszeć dużo pozytywnych brzmień. Szczególnie były to skomplikowane piosenki w wykonaniu Afrykanów. Można było się pokołysać i spróbować śpiewać z nimi, chociaż refren. Zespół, który ja widziałam, (choć nie pamiętam, skąd pochodzili) wywołał uśmiech na mojej twarzy ze względu na dobry humor muzyków. Występ odebrałam bardzo pozytywnie. Dla fanów japońskiej kultury też nie zabrakło wrażeń. Według planu imprezy około 17: 30 mieliśmy okazję posłuchać kilku piosenek po japońsku. Jedyne, na czym się zawiodłam, to to, że piosenkarki nie były Japonkami, na co szczerze liczyłam.
Na smakoszy kuchni świata czekało mnóstwo stoisk z typowo indyjskimi daniami. Przede wszystkim czuć było piękny aromat przypraw. Były też stoiska z sushi. Niestety nie udało mi się skosztować tego specjału.
Oprócz jedzenia i słuchania muzyki można było obejrzeć pokazy Aikido, Ken-jutsu oraz w strefie dla dzieci poznać tajniki capueiry.
Było też jedno stoisko, gdzie rozdawano ulotki n.t. Falun Gong. I tak czytamy tam m.in., że Falun Gong, znane również jako Falun Dafa, jest starożytną chińską praktyką doskonalenia ciała i umysłu. Z ulotki można też wyczytać, iż ta sztuka została zakazana w Chinach przez partię komunistyczną. A do tego praktykujący Falun Dafa byli i są zabijani, a ich organy sprzedawane. Dość tragiczna to perspektywa, ale bardzo ciekawy problem. Tym bardziej, że w ulotce podano przykład kobiety, która apelowała przeciwko zakazowi uprawiania Falun Dafa i została zamordowana przez policję wraz ze swym niemowlęcym synem.
No, ale przejdźmy dalej do weselszych tematów. Widziałam około 5 lub 6 stoisk azjatyckich. Wśród nich m.in. Wodny Teatr Lalek. Było to niesamowite przeżycie, chociaż dla kogoś, kto się nie interesuje tego typu rzeczami, mogło wydać się nudne. Dzieci zgromadzone wokół basenu z wodą zdawały się być zachwycone.
Co do kulturalnych rzeczy, to jedno ze stoisk zajmowało Muzeum Azji i Pacyfiku w Warszawie. A tam można było zobaczyć bardzo interesujące zdjęcia oraz zakupić kilka książek.
Zaciekawiła mnie obecność buddyjskich mnichów (nie mam pewności, czy to nie były czasem tylko przebrania), którzy sprzedawali jakieś bibeloty. W każdym razie to było miłe zaskoczenie. Była też cudowna wystawa typowych chińskich ubrań. Wszystko wyglądało bajecznie.
Usilnie szukałam stoiska Otaku. W końcu, po trzykrotnym obejściu ulicy, dotarłam. Jak zwykle za ladą stał Yanek i reklamował produkty Yatta, Studia JG i samego Otaku. Udało mi się zakupić dwie nowe przypinki do torby. Tym razem z Konem i Konatą. Jestem bardzo zadowolona, pomimo że stoiska musiałam się naszukać, bo nie wywieszono żadnego baneru.
Na koniec kilka ciekawostek. Między innymi zdołałam zobaczyć clowna. Przechadzał się tu i tam. Bardzo sympatyczny gość. A druga i ostatnia ciekawostka była taka, że już za cenę 15 zł można było zakupić fajkę wodną, tzw. shishę. Chociaż tej informacji nie jestem pewna. Być może chodziło o skorzystanie z niej, co, jak widziałam, miało wielu fanów.
Podsumowując, jestem bardzo zadowolona z pobytu tam przez te 2,5 godziny. Dużo ciekawych rzeczy można było kupić. Niestety ceny nie były dość przystępne. Za kolczyki pani sprzedająca zażyczyła sobie 25 zł, mimo że nie były one z żadnego drogiego materiału. Jako minus można zaliczyć fakt, że większość stoisk to były firmy, które zajmują się, powiedzmy, sprzedażą azjatyckich gadżetów. Wolałabym, żeby byli to sami przedstawiciele danego kraju świata. Żałuję, że nie zostałam dłużej, a nawet do końca, na ostatnie koncerty. Mimo wszystko cały festiwal kulturowy zrobił na mnie duże wrażenie i jeśli w przyszłym roku znowu się odbędzie, to na pewno się tam znajdę znowu.
Pod artykułem zdjęcia. Zapraszam do obejrzenia.
animemaniaczka dla Dansetsu